piątek, 8 listopada 2013

Kto był i jak dotarliśmy?

Wypadałoby na początku przedstawić skład ekipy, tak więc udział wzięli:


Adam - ten, który to pisze i trochę już świata zwiedził, chodzą słuchy że miał też coś zaplanować.
Artur - spokojny człowiek z aparatem, takich zdjęć jak jego to nie miałem jeszcze z żadnej wyprawy! 
Jacek - człowiek, który na wakacje zamiast na Ibizę poleciał do Peruwiańskiej dżungli. 
Kasia - dobra dusza naszej wyprawy, zawsze uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona.
Łukasz - znasz kogoś kto ma świetną pamięć? Łukasz ma na pewno lepszą!

Mariusz - a właściwie Marian, zawsze z tajemniczą reklamówką, wieczorem zmieniał się w króla parkietu. Dzięki Marian!
Marta - wulkan energii, o którym powinno się mówić szalona! 
Mateusz - imprezowicz, zwiedzał samotnie Granadę na wszelki wypadek... z ręcznikiem na szyi! 
Paweł - talib, który zawsze ma ciętą ripostę. Bez niego nie byłoby na wyprawie tyle humoru! 
Sebastian - jedyny, który wysypiał się na lotniskach, plaży czy przy drodze. Niepozorny dokumentalista naszej wyprawy.


Podróż, czyli 2000 km w 2 dni.

Pierwszym etapem, było dostanie się do Krakowa, oczywiście polskim busem. Usadowiliśmy się wygodnie na tyłach i rozpoczęliśmy integrację, napoje, żarty śpiewy. Od dawna z niecierpliwością czekaliśmy na wyjazd, więc szampańskie humory nas nie opuszczały. Przed 5 rano, wywlekliśmy się z autokaru w Krakowie, impreza i spanie na siedząco trochę nas zmęczyło, więc po kilku godzinach z przyjemnością zalegliśmy na lotnisku oczekując na samolot.
Upał, którym nas przywitała Majorka był dokładnie tym czego potrzebowaliśmy. Autobus do miejscowości, w której mieliśmy wynajęty apartament był za kilka godzin, więc mieliśmy czas na pierwsze spacer po Palmie. Dziewczyny nie oparły się lodom, następnie nie mogło się obyć bez hiszpańskiego piwa kupionego w chińskim sklepiku.
Nieprzyzwyczajeni do temperatur od razu zasnęliśmy w autobusie, który wiózł nas do Cala Ferrera. Miejscowość ta, w której spędziliśmy następne kilka dni było już wyraźnie po sezonie. Spokój, mała ilość turystów, pustawe bary i restauracje. Jak się później okazało, nie było miejsca, w którym byśmy nie rozkręcili imprezy. Może za rok trzeba przyjechać w sezonie i zarabiać jako "wodzireje" ?:)
Rozpakowaliśmy się, szybkie zakupy, kolacja i niestety był już wieczór. Jednak nie było opcji aby zakończyć dzień bez kąpieli w morzu! Na nocna kąpiel zdecydowali się prawie wszyscy. Niezdecydowanych do morza wnieśliśmy ;). Mokrzy, radośni, zmęczeni wróciliśmy do mieszkania. Wpadłem na pomysł, aby spać na dachu, dołączyło do mnie kilak osób.Noc była bezchmurna a jej urok był potęgowany przez tysiące gwiazd. Opisałbym ten wieczór w trzech słowach: rozmowy, marzenia i sangria... Niestety wilgoć i chłód październikowej nocy nas przegonił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz